Zmiany
gatunku obranego przez grupy tworzące muzykę rockową zdarzają się, jednak wśród
znanych przez mnie formacji nie są to częste przypadki.
Zespołem,
który zaskoczył fanów diametralnym zwrotem stylu swojej muzyki jest grupa
Linkin Park znana ze swoich eksperymentów i nieprzywiązywania się do jednego,
konkretnego gatunku muzycznego. Jednak, jak podejrzewam, niewielu sympatyków
zespołu po zapoznaniu się z mocno rockową płytą The Hunting Party
spodziewało się, że kolejny album Amerykanów, wydany w maju 2017 roku longplay
One More Light będzie tak diametralnie różnił się od poprzednika.
Chciałabym
zaznaczyć, że muzykę zespołu Linkin Park znam i cenię niemal od samego
początku, kiedy w naszym kraju można było usłyszeć pierwsze wzmianki na temat
tej grupy. Zawsze z niecierpliwością oczekiwałam na nowy materiał od
muzyków z Kalifornii znając ich nowatorskie, oryginalne podejście do tworzonych
przez siebie utworów. Każdy longplay grupy stanowił okazję do poznania nowego
oblicza tworzących go artystów i w każdym, jeśli nie w całości, to w
poszczególnych utworach, odnajdywałam coś, co mnie urzekło i zachwyciło.
Aż
do teraz, czyli ukazania się siódmego w dyskografii zespołu albumu – One More
Light. Już pierwsze single – Heavy, nagrany z gościnnym udziałem
wokalistki o pseudonimie Kiiara, Battle Symphony i Good Goodbye również z
gośćmi – raperami Pusha T i Stormzy rzucały nieco światła na to jakie może być
kolejne wydawnictwo grupy, nie chcąc jednak oceniać całości po trzech utworach,
postanowiłam poczekać do premiery krążka.
Po
kilku przesłuchaniach One More Light z przykrością muszę stwierdzić, że jest to
pierwszy album Linkin Park, o którym bardzo trudno jest mi napisać coś
pozytywnego. Do zawartości krążka zniechęca bowiem niemal wszystko, co się na
nim znalazło – drażni muzyka stworzona elektronicznie, z pomniejszeniem
roli poszczególnych muzyków – świetnego perkusisty Roba Bourdona, gitarzysty Brada
Delsona i basisty Dave’a „Phoenixa” Farrella, których wyraźnie słychać jedynie
w pozbawionym charakteru Talking to Myself i tytułowym utworze albumu – One More
Light.
Obok
irytującej mocno popowej muzyki drażniące są teksty, a raczej sposób ich
śpiewania. Sama warstwa liryczna utworów, jak wspominali muzycy zespołu
jeszcze przed premierą albumu jest mocno osobista a zarazem uniwersalna, jednak
drażniący, wręcz infantylny sposób (Invisible, Sharp Edges) w jaki są one
przekazywane, psuje cały efekt.
Zauważyłam
niedawno, że rzadko zdarzają mi się muzyczne rozczarowania, jednak nowy longplay
stworzony przez Linkin Park jest niestety jednym z nich. Przesłuchany kilkukrotnie
z pozytywnym nastawianiem i otwartym umysłem przy każdym kolejnym odtworzeniu
irytował i drażnił coraz mocniej, i chociaż muzyka pop to gatunek od
jakiego nie stronię, to pop w wykonaniu Linkin Park zupełnie do mnie nie
przemawia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz