środa, 11 grudnia 2019

Flying Colors „Third Degree” (recenzja)


Z supergrupami muzycznymi sprawa wygląda tak, że ich członkowie należą zazwyczaj w tym samym czasie do swoich macierzystych formacji. Fakt ten dotyczy także muzyków tworzących zespół Flying Colors występujących na co dzień w Alpha Rev (Casey McPherson), Neal Morse Band (Neal Morse), Deep Purple (Steve Morse), Sons of Apollo, The Winery Dogs (Mike Portnoy), oraz współpracują z innymi muzykami (Dave LaRue).

W związku z tym, że wymienieni wyżej dzielą swój czas pomiędzy dwie, a nawet (w przypadku Portnoy’a) trzy formacje, odstęp pomiędzy ich wspólnymi spotkaniami, a co za tym idzie wydawanymi albumami, w zrozumiały sposób nieco się wydłużył.
I dlatego właśnie trzeci w dyskografii Flying Colors album zatytułowany „Third Degree” ukazał się pięć lat po swoim poprzedniku, a dokładnie 4 października 2019 roku.
Już przed tą datą fani supergrupy mogli przekonać się że longplay będzie miał progresywno rockowe tło, wzbogacone rozmaitymi elementami charakterystycznymi dla różnych stylów muzycznych. Wnioski takie można wysnuć po odsłuchaniu utworów singlowych, z których pierwsza kompozycja zatytułowana „More” wręcz hipnotyzuje syntezatorowym podkładem i sposobem śpiewania Casey’a McPhersona. Kolejną zapowiedzią albumu została piękna ballada „You Are Not Alone” napisana po przejściu przez Texas, rodzinne miasto McPhersona, huraganu Harvey. Singlowym reprezentantem „Third Degree” został także przywodzący na myśl twórczość zespołu The Beatles pogodny utwór „Love Letter”, a jako ostatni zwiastun, na kilka dni przed ukazaniem się całości usłyszeliśmy dynamicznie przetaczający się zmianami tempa „The Loss Inside”.
Już te cztery utwory sprawiły, że moja sympatia do trzeciego albumu Flying Colors rosła z każdym kolejnym ich przesłuchaniem. I jak okazało się dość szybko, pięć lat oczekiwania na nową muzykę opłaciło się z nawiązką. Amerykanie dostarczyli nam bowiem mnóstwa pozytywnych wrażeń, a odkrywanie kolejnych utworów było niczym odbywanie podróży do ekscytujących muzycznych krain wypełnionych basowymi liniami w wykonaniu Dave’a LaRue w „Guardian” i „Geronimo”, gitarowymi melodiami wyróżniającymi się w „Last Train Home” i harmonijnie współgrającymi z syntezatorowym tłem w „Cadence”, a także klawiszowymi partiami pojawiającymi się w zamykającym podstawową wersję albumu utworze „Crawl”.


Nie da się ukryć, że longplay „Third Degree” to dzieło odważne, zarówno aranżacyjnie (różnorodność brzmienia), kompozycyjnie (przyciągające uwagę partie instrumentów), a także pod względem długości – zespół Flying Colors oddał w nasze ręce ponad sześćdziesięciominutowy zestaw zawierający tylko dziewięć utworów, ale za to długich i w progresywny sposób złożonych. I chociaż nie jest to muzyka łatwa w odbiorze, a taka której trzeba poświęcić nieco więcej czasu, to jestem przekonana, że znajdzie grono odbiorców, którzy z pewnością docenią jej urok. Polecam.   


Okładka:   https://en.wikipedia.org/wiki/Third_Degree_(Flying_Colors_album)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz