środa, 1 września 2021

Saint Asonia „Saint Asonia” (recenzja)

Gitarowe melodie już od lat niezmiennie poruszają czułą strunę mojej duszy. Połączone dodatkowo z intrygująco brzmiącym wokalem są w stanie wzbudzić nawet silne uczucia. Taką właśnie siłę ma określana mianem supergrupy formacja Saint Asonia, mająca na swoim koncie dwa wydane do tej pory albumy, a jej debiut, longplay zatytułowany po prostu „Saint Asonia” ukazał się w lipcu 2015 roku.

Do sięgnięcia po wspomniane wydawnictwo skłoniła mnie ciekawość podsycona dodatkowo przesłuchanym w pierwszej kolejności (a wydanym jako drugi) albumem „Flawed Design” będącym swoistym powiewem świeżości dla brzmienia muzyki rockowej. I chociaż o zawartości debiutu amerykańsko-kanadyjskiej supergrupy nie powiedziałabym już tego samego, to jest w utworach wypełniających „Saint Asonia” coś co przyciąga moją uwagę i zachęca do sięgania po to właśnie wydawnictwo.  

A jest to przede wszystkim melodyjność kompozycji, nadająca im, może nie radiowej przebojowości, ale z pewnością sprawiająca, że utwory („Better Place”, „Even Though I Say”) z łatwością zapadają w pamięć i skłaniają do nucenia, a nawet podśpiewywania. Melodyjność tą zawdzięczamy gitarzystom formacji – Mike’owi Mushokowi i jednocześnie wokaliście grupy Adamowi Gontierowi, tworzącym niepowtarzalne harmonie, dzięki którym utwory są rockowo ciężkie („Blow Me Wide Open”, „Fairy Tale”), ale i niepozbawione nieco bardziej lirycznego oblicza („Trying to Catch Up with the World”, „Leaving Minnesota”), co nadaje im różnorodności połączonej wyraźnie kształtującym się stylem formacji Saint Asonia.

Obok charakterystycznego brzmienia gitar na styl ten wpływ ma barwa głosu Adama Gontiera urzekająca delikatnością („Waste My Time”) ale i stosownie do nastroju krzykliwie zadziorna („Let Me Live My Life”, „Happy Tragedy”) co sprawia, że kompozycje zyskują ożywczą wyrazistość.

Podsumowując, debiutancki album supergrupy Saint Asonia jest konstruktem bardzo spójnym, łączącym w sobie cechy najlepszych rockowych wydawnictw, a jednocześnie niepozbawionym oryginalności nadanej mu przez czterech członków amerykańsko-kanadyjskiej formacji. Zdecydowanie polecam.   



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz