środa, 17 czerwca 2020

Daughtry „Baptized” (recenzja)


Zmiany są nieuniknione, zarówno w naszym życiu, jak i w muzyce naszych ulubieńców. No bo, czy ktoś chciałby słuchać w kółko utworów aranżowanych i śpiewanych w taki sam sposób, jestem przekonana, że nawet najwierniejsi fani mogliby się znudzić.

Zdając sobie z tego sprawę zespoły i soliści w pewnym momencie, zazwyczaj w chwili gdy ich pozycja w sercach fanów jest już mocno ugruntowana, decydują się na zwrot w swoich poczynaniach. Czasami jest to zmiana tak radykalna, że polega wręcz na tworzeniu muzyki w odmiennym stylu niż ten pierwotnie obrany. Tą tendencję już od kilku lat zaobserwować można szczególnie w gronie zespołów rockowych, których członkowie decydują sie złagodzić swoją twórczość nadając jej pop rockowego charakteru.
Taki właśnie zabieg zastosował amerykański zespół Daughtry w czasie nagrywania swojego czwartego albumu zatytułowanego „Baptized”, który swoją premierę miał w listopadzie 2013 roku.
Muszę zaznaczyć, że nie jestem przeciwna decyzji zespołu dotyczącej wprowadzenia zmian w jego muzyce, ani że kompozycje jakie znalazły się na tym krążku nie przypadły mi do gustu, ale w przypadku Chrisa Daughtry i jego kolegów z zespołu, mam wrażenie że ten styl jakoś nieszczególnie do nich pasuje. Na „Baptized” znajdziemy bowiem statyczne, zapętlone aranżacje charakteryzujące utwór tytułowy albumu „Baptized”, a ponadto „The World We Knew”, czy „Broken Arrows”.
Muzycy Daughtry nie uniknęli także wplatania w melodie poszczególnych kompozycji syntezatorowych wstawek - „Waiting for Superman”, „Wild Heart”, „Witness”, tak charakterystycznych dla obecnie tworzonej muzyki pop.
Ponadto głos Chrisa Daughtry, chociaż nieprzesadnie rockowy to jednak nadający utworom mocny wydźwięk, tutaj – „High Above the Ground”, „18 Years” – jest przez wokalistę używany raczej w delikatniejszej odsłonie.
Przyznaję, że album nie jest co prawda pozbawiony chwytliwych, szybko wpadających w ucho melodii – „Long Live Rock & Roll”, „Battleships” – ale brak wyrazistych partii gitarowych i wyłagodzony dźwięk perkusji (automatu perkusyjnego?) to nie jest coś, czego oczekiwałabym po zespole, który na swoim debiutanckim albumie gościł samego Slasha.

I chociaż, jak napisałam we wstępie, zmiany, także muzyczne są nieuniknione, to jednak ta (mająca kontynuację na następnym longplayu) na jaką zdecydował się Chris Daughtry razem z kolegami z zespołu podczas nagrywania  „Baptized” jest dla mnie trudna do zrozumienia i zaakceptowania. 


Okładka: https://en.wikipedia.org/wiki/Baptized_(album)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz