środa, 22 czerwca 2016

Linkin Park „Hybrid Theory” (recenzja)


Czy zastanawialiście się kiedyś, co kształtuje nasz gust muzyczny? Czy wpływ na nasze upodobania ma radio, telewizja czy może to czego słuchaliśmy jako dzieci, uzależnieni od wyborów rodziców lub starszego rodzeństwa?

Ja osobiście już od najmłodszych lat lubiłam słuchać muzyki i śpiewać. I tak w okresie wczesnoszkolnym nastąpiło zauroczenie muzyką disco polo, choć za sprawą upodobań taty zetknęłam się także z dokonaniami ABBY i Boney M. Później niestety nie było lepiej – miłość do popowych polskich grup LO 27 i Just 5 (czy ktoś ich jeszcze pamięta?), a następnie, o zgrozo, fascynacja Ich Troje. Aż wreszcie, kiedy miałam 14 lat trafiłam na emitowany w telewizyjnej Dwójce program 30 Ton Lista Lista, który jak sama nazwa wskazuje był listą przebojów, i poznałam zespół, którego muzyka jest ze mną do dziś. Wciąż mam żywo w pamięci oczekiwanie na każde kolejne notowanie listy i możliwość zobaczenia tego choćby 30-sekundowego fragmentu In The End, który mnie wtedy bez reszty oczarował, a chyba największym w tym czasie szczęściem było przyniesienie do domu przez mojego brata przegranego (!) z kasety na kasetę egzemplarza Hybrid Theory, który stał się dla nas obojga czymś cenniejszym niż złoto.
Muszę przyznać, że dawno nie słuchałam tego trwającego niespełna 38 minut albumu, który po odświeżeniu brzmi równie dobrze jak przed laty. Pierwszą z dwunastu kompozycji jest Papercut skutecznie atakujący nasz zmysł słuchu zadziorną melodią oraz na przemian rapowanymi przez Mike’a Shinodę zwrotkami i refrenami śpiewanymi przez Chestera Benningtona. Tego typu interakcja wokalna zastosowana została także w With You zbudowanym na ciekawej melodii, Points of Authority mocno opartym na dźwięku gitary, czy choćby By Myself z prawie wykrzykiwanymi partiami Benningtona. Charakterystycznymi punktami albumu są pozycje wytypowane jako single – One Step Closer, Crawling z rozwijającą się, dynamiczną melodią i znany chyba każdemu In The End z klawiszowym wstępem i refrenem idealne sprawdzającym się podczas koncertów. Nie mniej charakterystyczny jest A Place for My Head z ciekawym, oryginalnym początkiem i melodyjnym refrenem, płynnie przechodzący w Forgotten z ciekawą „wyminą kwestii” pomiędzy Shinodą i Benningtonem ze spajającym całość refrenem. Na naszą uwagę zasługują także swobodnie zaśpiewany Runaway, Cure for the Itch będący głównie popisem umiejętności Joe Hahna oraz zamykający album Pushing Me Away, w którym słyszymy jak, wbrew pozorom, delikatnym i melodyjnym wokalem obdarzony jest Bennington.
Przyznaję, że po tylu latach Hybrid Theory słucham już nieco inaczej – mam większy dystans do tego albumu, lecz faktem jest, że w czasie kiedy miałam tych 14 lat skutecznie ukształtował moje upodobania i miał dla mnie naprawdę ogromną muzyczną wartość. Obecnie mój gust zmienił się niemal tak bardzo jak przez lata zmieniała się muzyka Linkin Park, ale od czasu do czasu sięgam po ich debiut i z przyjemnością wracam pamięcią do czasów kiedy był dla mnie fascynującym muzycznym odkryciem.


Okładka:  https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/c/c9/Linkin_park_hybrid_theory.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz