środa, 28 września 2016

Flipsyde „We the People” (recenzja)


Dobry utwór to, moim zdaniem taki, który oprócz tego, że szybko wpada w ucho i zapada w pamięć to jeszcze na długo w niej pozostaje. Zbiorem kompozycji bardzo dobrze spełniających te kryteria jest wydany w 2005 roku album kalifornijskiej grupy Flipsyde  zatytułowany We the People, który od pierwszej do ostatniej pozycji zapewnia słuchaczowi moc muzycznych wrażeń.

Niezwykle melodyjnie jest już od pierwszego utworu, singlowego Someday z przeplatającymi się kwestiami śpiewanymi przez Dave’a Lopeza i rapowanymi przez The Pipera na tle dźwięków gitary akustycznej, stanowiących także szkielet kolejnej pozycji – Spun – zbudowanej na dynamicznym rytmie utrzymującym całość w ryzach. Ale oprócz pomysłowych aranżacji zespół w kompozycjach wypełniających omawiany album porusza także poważne i niełatwe tematy, jak choćby w U.S. History będącym krótką historią Stanów Zjednoczonych skupiającą się na momentach, które nie przyniosły sławy rodzinnemu krajowi członków grupy. Inną istotną kwestią jest podkreślony w tekście kolejnego utworu fakt poszukiwania sensu istnienia w dość monotonnym melodyjnie, choć urozmaiconym nieco syntezatorowymi wstawkami Flipsyde. Poruszającym utworem jest zamykający album Happy Birthday z gościnnym udziałem duetu t.A.T.u. będący monologiem ojca do swojego nienarodzonego z powody decyzji dokonania aborcji dziecka. Swoistymi protest songami są Revolutionary Beat i No More podkreślające realia życia zwykłych ludzi borykających się z codziennymi problemami, pracujących za minimalną stawkę, dzieciach wychowujących się na ulicach, nieefektywnych rządach państw nie radzących sobie z podstawowymi problemami związanymi także z działaniami militarnymi i ich konsekwencjami dla zwykłych ludzi – to już Train. Ale już kolejny utwór – Time hipnotyzujący dynamicznym rytmem i oryginalnymi wstawkami przypominającymi dźwięk syreny wyrywa nas z ponurego nastroju. Niezwykle osobistą kompozycją jest Angel, za pomocą której muzycy opowiadają o swoich matkach będących dla nich tytułowymi aniołami, a zdecydowanie najbardziej lubianą przeze mnie pozycją jest melodyjny, okraszony świetnymi partiami gitar i trąbek Trumpets gloryfikujący przyjaźń. W podobnych klimatach utrzymany jest Get Ready ze zdecydowanie beztroską warstwą liryczną połączoną z zalotną melodią.
We the People to wbrew pozorom nie jest album łatwy – mimo pogodnych, dynamicznych i oryginalnych melodii wyróżniających każdy z utworów, jego najistotniejszym elementem są teksty – wyraziste, pełne sprzeciwu dla panującego porządku, dotykające spraw trudnych, ale i tych nadających sens naszemu życiu. I choć, przyznaję, jest to album specyficzny, który nie każdemu przypadnie do gustu, warto zapoznać się z jego zawartością. Polecam. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz