środa, 10 października 2018

John Wesley „Disconnect” (recenzja)


Rock progresywny jako gatunek muzyczny nie ma swojej licznej reprezentacji wśród amerykańskich twórców. Może dlatego właśnie John Wesley, gitarzysta i wokalista pochodzący  z tego kraju powiązał swoje muzyczne losy najpierw z członkiem zespołu Marillion – Fishem, a następnie z grupą Porcupine Tree, której towarzyszył podczas kilku tras koncertowych.

Współpraca ta pozwoliła Johnowi Wesleyowi na zaprezentowanie się przed szerszym gronem potencjalnych odbiorców  i również mnie skłoniła do zainteresowania się solową twórczością tego muzyka. A jednym z jej elementów jest wydany w 2014 roku album zatytułowany „Disconnect”.
Choć longplay w całości składa się tylko z dziesięciu kompozycji, to są one na tyle rozbudowane, że zdecydowanie zaspokajają oczekiwania słuchacza. A dzieje się tak za sprawą melodii, początkowo sprawiających wrażenie nieco monotonnych, ale w rzeczywistości nadających całości hipnotycznego charakteru. Doskonale słychać to w otwierającym zestawienie utworze tytułowym „Disconnect”, a także w specyficzny sposób, niemal szepcząc zaśpiewanym „Gets You Everytime”.
Styl w jakim John Wesley wykonuje swoje utwory w znacznym stopniu wpływa na ich atrakcyjność – jego oryginalna barwa głosu brzmi bardzo intrygująco w kompozycji „Mary Will”, zaskakuje melodyjnością w „Any Old Saint” i w końcu imponuje siłą w „Take What You Need”.
Obok wokalu Wesleya istotną rolę na albumie „Disconnect” odgrywają gitarowe melodie będące kanwą dla wszystkich kompozycji. I co zdecydowanie warto wspomnieć na ich temat, to to że nie są one jedynie tłem, a stanowią istotny element poszczególnych utworów – akustyczne partie nadają „New Life Old Sweat” przyjemnej lekkości, dynamiczne riffy w „How Goes the War” doskonale oddają nastrój kompozycji, a drapieżnie wykonane przez gościnnie zaproszonego Alexa Lifesona (gitarzystę Rush) solo jest punktem kulminacyjnym „Once a Warrior”.
Obok gitarowych melodii, za które bardzo cenię Johna Wesleya nie mogę nie wspomnieć także o innym powodzie mojej sympatii dla jego twórczości, a konkretnie nastrojowych utworach jakich nie zabrakło na albumie „Disconnect”. W zestawieniu znalazła się z pasją zaśpiewana kompozycja „Window” i zamykająca album, kojąca aranżacją pozycja „Satellite”.

Twórczość Johna Wesleya, a w tym także longplay „Disconnect” jest zdecydowanie wyjątkowa. Muzyk umiejętnie łączy w niej bowiem charakterystyczną dla stylu progresywnego zadumę z domieszką melancholii z ożywiającymi całość gitarowymi melodiami, co stanowi oryginalną i zdecydowanie wartą poznania mieszankę. Polecam. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz