czwartek, 21 kwietnia 2016

Breaking Benjamin „Dark Before Dawn” (recenzja)

Czasami (choć niestety nie za często) w moje ręce/uszy wpada album idealny, czyli taki, który od razu przypada mi do gustu. I tak właśnie było z najnowszym, wydanym po długim okresie milczenia longplay’em amerykańskiej grupy Breaking Benjamin. Płyta Dark Before Dawn ukazała się w czerwcu 2015 roku nakładem wydawnictwa Hollywood Records i już w pierwszym tygodniu sprzedaży rozeszło się 141 tysięcy jej egzemplarzy.

Na albumie znajdziemy 12 kompozycji, z czego dwie – rozpoczynające Dark i kończące Dawn to właściwie utwory instrumentalne wzbogacone o łagodne wokalizy. Pozostałe pozycje to solidna dawka ujmującego, mocnego hard rockowego grania rozpoczętego przez singlowy Failure, z bardzo melodyjnymi gitarami. Dalej jest równie dobrze, miarowy rytm perkusji wprowadza nas  w nastrój kolejnego utwóru – Angels Fall, w którym wokalista Benjamin Burnley z łatwością łączy stylistykę mrocznego rocka i nastrojowej ballady. Breaking the Silence to już popis umiejętności basisty Aarona Brucha, który perfekcyjnie wokalnie wsparł Burnleya. Kolejny w kolejce utwór – Hollow może nie wyróżnia się jakoś szczególnie, ale ma ciekawą linię gitary. Za to Close to Heaven z dynamicznie zmieniającym się rytmem jest zdecydowanie jednym z ciekawszych utworów na płycie. Dalej nie zwalniamy tempa – Bury Me Alive to solidna porcja growlu i melodyjnego wokalu, którego nie zabrakło także w Never Again. W The Great Divide zaś warto zwrócić uwagę na wyrazisty, zwarty rytm perkusji i wręcz perfekcyjną harmonię dźwięku gitar elektrycznych i akustycznych. W zasadzie jedynym balladowym utworem na albumie jest Ashes of Eden, którego podniosły nastrój potęguje wykorzystanie instrumentów smyczkowych (skrzypce, wiolonczela), a zaangażowany wokal Burnley’a wręcz chwyta za serce. Szkoda tylko, że Ashes of Eden nie został zamieniony miejscem z utworem Defeated, który swoją mroczną, ciężką aranżacją bardziej pasuje do środkowej części płyty.
Dark Before Dawn to zdecydowanie album kompletny – z wysmakowanymi gitarowymi melodiami skutecznie przyciągającymi uwagę do poszczególnych utworów, melodyjnym wokalem i trafionymi aranżacjami. I choć stylistycznie podobny jest do dotychczasowych dokonań zespołu (co niektórzy uznają za zarzut powtarzalności) słucha się go wyśmienicie. Spróbujcie, polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz