poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Muse – Kraków Live Festival (21.08.2016) (relacja)


Moją przygodę z koncertowaniem rozpoczęłam sześć lat temu, kiedy podczas krakowskiego Coke Live Music Festival wystąpili świeżo poznani Brytyjczycy z Muse. I tak się szczęśliwie złożyło, że w niedzielę, 21 sierpnia sławne trio po raz kolejny już odwiedziło nasz kraj dając na zakończenie Kraków Live Festival bardzo dobry występ.

Informacja o tym wydarzeniu była dla mnie niemałym zaskoczeniem, bo ogłoszona została stosunkowo niedawno - na początku sierpnia, a poza tym zespół rok temu, w czerwcu 2015 roku wizytował nasz kraj z zamkniętą w Krakowie trasą Drones. Ale wyraźnie widać, że muzycy darzą  nasz kraj i pojawiającą się na ich występach publiczność szczerą sympatią i zarówno jednym jak i drugim nie przeszkadzał padający ze zmienną intensywnością deszcz, który mimo wszystko wpłynął na niezbyt wysoką frekwencję.
Przyznać muszę, że pierwszy raz uczestniczyłam w koncercie „pod chmurką” w czasie dżdżystej aury, ale będąc do tego odpowiednio przygotowaną, niesprzyjające warunki nie wpłynęły negatywnie na dobrą zabawę gwarantowaną występem muzycznych idoli.
A występ ten, podobnie jak w Warszawie rozpoczął się od elektryzujących publiczność dźwięków pochodzącego z albumu Drones Psycho poprzedzonego intro w postaci [Drill Sergeant]. Ale w setliście nie zabrakło także starszych utworów – Plug in Baby bez którego nie wyobrażam sobie występów brytyjskiego trio, instrumentalnego Interlude czy zakończonej fragmentem Back in Black AC/DC, Hysterii. Niezwykle żywiołowo przywitane zostały także nieczęsto pojawiające się podczas występów na żywo Assassin i Citizen Erased, a po tej sentymentalnej wycieczce zespół zapewnił publiczności powrót do bardziej aktualnych utworów i zaserwował nam The 2nd Law: Isolated System jako wstęp do przyjemnie drapiącego gitarami i niezwykle emocjonalnie zaśpiewanego The Handler, w którym także Dom i Chris nie próżnowali, z zaangażowaniem dbając o utrzymanie właściwego rytmu od czego aż drżało powietrze wokół (niesamowite uczucie!). Nie zwalniając tempa, ku uciesze publiczności jako następny zaserwowany został żywiołowo wyklaskiwany i do wtóru z publicznością zaśpiewany Supermassive Black Hole zakończony kolejnym fragmentem klasyka czyli Voodoo Child, The Jimi Hendrix Experience. Z nie mniejszym zaangażowaniem wykonany został Dead Inside podczas którego Matt spacerował po scenie wyposażony tylko w mikrofon (gitara została mu podana dopiero tuż przed bridgem) i przyzwyczajona do jego widoku z instrumentem miałam wrażenie, że samotnie wygląda tak jakoś bezradnie. Jednak do końca koncertu gitara „towarzyszyła” już Bellamy’emu niemal na każdym kroku, z wyjątkiem bezbłędnie odśpiewanego Madness (kolejne ukłony w stronę Chrisa obsługującego gitarowy syntezator). Ale już podczas wykonanego w pewnym stopniu przez publiczność Starlight zakończonego zabawą balonami czy koncertowego „wyjadacza” Time Is Running Out idealnie nadającego się do wspólnego skakania, klaskania i śpiewania gitara wiernie trwała przy boku muzyka. Główną część koncertu zamknęły utwory pochodzące z albumu promowanego podczas trasy – stopniowo rozwijający się i zmieniający nastrój The Globalist  i odtworzony z nagrania Drones. Na scenę, w ramach bisu, zespół powrócił przy dźwiękach jedynego reprezentanta pochodzącego z albumu The Resistance czyli Uprising, a już przy Mercy emocje sięgnęły niemal wierzchnich warstw stratosfery za sprawą wystrzeliwanych w powietrze dymów, konfetti i barwnych serpentyn, a definitywnym i dla mnie idealnym zakończeniem występu Brytyjczyków był poprzedzony harmonijkowym wstępem Knights of Cydonia po którym z żalem wraz z moją Towarzyszką opuściłyśmy teren Muzeum Lotnictwa.
Krakowski występ Muse, podobnie jak każdy w jakim udało mi się do tej pory uczestniczyć niósł ze sobą ogromne emocje. Czasami nawet zastanawiam się w jaki sposób ten trzyosobowy zespół (wspomagany na scenie przez Morgana Nichollsa) nagrywa tak świetne albumy i tworzy doskonałą atmosferę podczas koncertów, czemu nawet padający w Krakowie deszcz nie zdołał przeszkodzić. Jedynym mankamentem niedzielnego show było widoczne już po muzykach zmęczenie trwającą od maja 2015 roku trasą koncertową, której zwieńczeniem był krakowski występ, co nie przeszkodziło mi jednak w świetnej zabawie i rozkoszowaniu się muzyką tak świetnie brzmiącą na żywo.

Zdjęcie autorstwa mojej nieocenionej Towarzyszki.

1 komentarz:

  1. Tylko publiczność mogłaby być lepsza. Prawie w ogóle nie było jej słychać

    OdpowiedzUsuń