środa, 14 września 2016

Nickelback "No Fixed Address" (recenzja)


W wywiadach prasowych, mediach społecznościowych, a nawet z ust muzyków często padają słowa "rock and roll umarł", a nawet jeśli nie umarł to z całą pewnością nie ma się zbyt dobrze. Co jakiś czas podejmowane są próby reanimacji biedaka za pomocą tworzenia zupełnie niezłych albumów lub formowania potężnych supergrup, które robią co w ich mocy aby podtrzymać ten gatunek przy życiu. Ale są też i przypadki kopania leżącego, a nawet, o zgrozo, wbijania gwoździ w wieko jego trumny. Do tego niecnego procederu w pewnym stopniu rękę przyłożyła kanadyjska grupa Nickelback wydając w 2014 roku album No Fixed Address.

A kolejnymi gwoździami są przede wszystkim oparty na syntetycznym, wręcz denerwującym podkładzie She Keeps Me Up wzbogaconym o dopełniający całość drażniący damski wokal (Ali Tamposi) dośpiewujący frazy refrenu. Równie niepasującym do Nickelback utworem jest Miss You – tak prosty i banalny ze swoją monotonną melodią, że w zasadzie nie zagrzewa miejsca w pamięci słuchacza. Zupełnie nie do zniesienia jest dla mnie z kolei absurdalny duet z raperem Flo Rida w Got Me Runnin' Round, w którym na docenienie zasługuje tylko i wyłącznie sekcja dęta, która zresztą nijak nie pasuje do stylu dotychczasowej muzyki Nickelback.
Żeby dodatkowo utrudnić sprawę zespół dorzucił jeszcze dwa utwory, które jedną nogą kopią leżącego, a drugą pomagają mu się podnieść, a są to zbudowany na ciekawej, dosyć chwytliwej melodii Get 'em  Up i zamykający album momentami puszczający oko do bluesa Sister Sin.
Na No Fixed Address nie zabrakło na szczęście tego,  z czego Nickelback od lat jest znany, czyli choć w minimalnym stopniu ratujących całość dynamicznych rockowych utworów, w których na pierwszy plan wysuwa się dźwięk gitar – mocno drapieżnych w Million Miles an Hour, doskonale komponujących się ze smyczkowym towarzystwem – The Hammer's Coming Down, hałaśliwych i konkurujących o pierwszeństwo z basem, to już Edge of a Revolution czy stanowiących po prostu szkielet  dla utworu w przypadku Believe. Nieźle prezentują się także ballady od zawsze będące mocną stroną Nickelback – dość nietypowa, bo oparta na żwawej melodii What Are You Waiting For?, czy bardziej klasyczna, wręcz romantyczna Satellite.
Trudno określić, co tak naprawdę zespół chciał osiągnąć tworząc longplay No Fixed Address, bo w zasadzie jest to ciężki do określenia mix utworów, które można bezapelacyjnie zaakceptować  z takimi,  które, moim zdaniem, w ogóle nie powinny ujrzeć światła dziennego pod szyldem Nickelback. I gdyby tylko można było pozbyć się z albumu tych kilku pozycji (wiem, zawsze mogę ich po prostu nie słuchać, ale ja jednak lubię odtwarzać płyty w całości) byłby naprawdę znośny, bo znaleźć można na nim kompozycje charakterystyczne dla stylu Nickelback, któremu muzycy są wierni (nawet do znudzenia) już od wielu lat. I choć album jest tak różny od dotychczasowych dokonań zespołu, jest w nim jednak coś, co przyciąga moją uwagę i skłania do kolejnych przesłuchań. Mimo wszystko polecam, oceńcie sami.

Okładka:  https://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/8/8e/No_Fixed_Address_Cover_-_Nickelback_Album.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz