czwartek, 8 września 2016

James Blunt „Moon Landing” (recenzja)


Powodem z jakiego od dawna już nie słucham radia jest fakt, że rozgłośnie odtwarzają wciąż to samo, a jeśli już nawet pojawiają się nowości, to zazwyczaj nie takie, jakich ja chciałabym słuchać. Kolejnym zarzutem jest ogrywanie wprost do znudzenia tych samych odgrzewanych „przebojów”, które dosłownie powodują u mnie mdłości. I w ten właśnie sposób rozgłośnie radiowe obrzydziły mi wielu wykonawców, których jeden utwór usłyszeć można było swego czasu kilka razy dziennie, co dla mnie osobiście jest grubą przesadą.

Do grona artystów nieszczególnie mile przeze mnie odbieranych dołączył lata już temu James Blunt za sprawą swojego charakterystycznego przeboju You’re Beautiful, który to ukochały sobie rozgłośnie radiowe, a ja wręcz  przeciwnie. Jednak po latach i obejrzeniu  koncertu danego przez Anglika na festiwalu Paléo w Szwajcarii, a później odsłuchaniu pochodzącego z 2013 roku albumu Moon Landing doceniłam twórczość Jamesa Blunta, za sprawą znajdujących się na krążku chwytliwych melodii reprezentowanych choćby przez pierwszy singiel Bonfire Heart, którego autorem i producentem jest sam Ryan Tedder. Zgrabnie prezentują się też inne utwory – otwierający album, nastrojowy Face the Sun stopniowo urastający do pięknie zinstrumentyzowanej kompozycji, czy prezentujący podobny styl, melancholijnie rozpoczynający się Miss America z melodią wzbogaconą o delikatne dźwięki instrumentów smyczkowych. Równie łagodne, choć popowo pogodne są oryginalny i szybko wpadający w ucho Satellites, a także drugi singiel – Heart to Heart ujmujący dynamicznym ożywczym rytmem, którego nie zabrakło również w Postcards beztrosko snującym się, przywołując na myśl słoneczne letnie dni, czy choćby Bones wyróżniający się wręcz taneczną aranżacją. Podobnie przystępnym utworem jest The Only One z nieco kosmiczną partią klawiszy oraz wyrazisty, melodyjnie pogodny w przeciwieństwie do warstwy lirycznej Always Hate Me będący dla mnie małą zmorą z powodu maniery z jaką śpiewa Blunt przywodzącej na myśl przebój sprzed lat. Przeciwwagą dla tych lekkich choć niebanalnych popowych utworów są kompozycje balladowe z Sun on Sunday na czele, a także zamykającym album w podstawowej wersji nastrojowo snującym się Blue on Blue.
Choć od Moon Landing nie spodziewałam się fajerwerków to jest to jednak dobry album z przemyślanie rozłożonymi nastrojami i zgrabnie przeplatającymi się przystępnymi popowymi aranżacjami oraz nastrojowymi balladami. Na docenienie zasługuje także fakt, że przez lata nieco złagodziła się barwa głosu Jamesa Blunta, która nie jest już tak drażniąca, a dodatkowo wokalista wyzbył się zniechęcającej maniery podczas śpiewania, co zdecydowanie zaliczam mu na plus i bez wahania zachęcam do włączenia Moon Landing do powakacyjnej (i nie tylko) playlisty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz