środa, 14 marca 2018

Jeff Beck „Loud Hailer” (recenzja)


Podziwiam ludzi, którzy mimo wieku i osiągniętej pozycji w dalszym ciągu działają, czerpiąc ze swojej pracy satysfakcję, a jej efektami dając radość także innym. Pisząc te słowa mam na myśli gitarzystę Jeffa Becka, który mimo swoich 73 lat  i niezaprzeczalnego statusu w świecie muzyki rockowej (i nie tylko) nieustannie koncertuje i tworzy nowe albumy.

Ostatni z nich wydany w 2016 roku longplay zatytułowany „Loud Hailer” wypełniony jest muzyką świeżą i pełną energii, na co wpływ miały dwie młode kobiety – gitarzystka Carmen Vandenberg i wokalistka Rosie Bones współpracujące z Beckiem w czasie jego tworzenia.
Efektem tej współpracy jest jedenaście kompozycji o bluesowo i soulowo brzmiących melodiach doskonale komponujących się z momentami delikatnymi, w innym miejscach zaś zupełnie drapieżnymi gitarowymi riffami autorstwa Becka. A słyszymy je już  w otwierającym całość utworze „The Revolution Will Be Televised” będącym swoistą, mocno opartą na perkusyjnym rytmie rozgrzewką przed kolejnymi pozycjami. Rytmiczny motyw przewodni jest także charakterystycznym elementem kompozycji zatytułowanej „Live in the Dark”, w której próbkę swoich możliwości zaprezentowała obdarzona ciekawą barwą głosu wokalistka  Rosie Bones.
O tym, jak utalentowana jest ta dziewczyna przekonać możemy się już kilka minut później, kiedy na tle stonowanej gitarowej melodii śpiewa skłaniającą do refleksji kompozycję „Scared for the Children”, a także kołysze nas w bluesowym „Shame”.
W zasadzie nie jestem fanką damskich wokali, jednak wystarczyło kilkukrotne przesłuchanie pozycji takich jak zmieniający nastroje „The Ballad of the Jersey Wives”, czy niesamowicie szybko wpadający w ucho „O.I.L (Can’t Get Enough of That Sticky)” by docenić możliwości wybranki Becka na stanowisko wokalistki, czyli Rosie Bones.
Choć odgrywa ona ważną rolę w muzyce wypełniającej album „Loud Hailer”, najistotniejszą osobą pozostaje w dalszym ciągu jego główny twórca czyli Jeff Beck mający na (niemal) wyłączność dwie pozycje na płycie. Mowa tu o drapiącym (trochę drażniącym nawet) „Pull It” i krótkim, rzewnym utworze „Edna”.
Świetnych gitarowych riffów nie zabrakło także w bardzo współczesnym „Right Now”, ciekawie zaaranżowanym „Thugs Club” z instrumentem Becka nieśmiało grającym w tle, by po chwili pojawić się w pełnej krasie dźwięków oraz w idealnie nadającym się na zakończenie krążka stonowanym „Shrine”.

Album „Loud Hailer” to jedenasta pozycja w „solowej” dyskografii Jeffa Becka, dla mnie jednak jest to pierwszy longplay gitarzysty, który, nie ukrywam, bez reszty mnie oczarował. Chociaż w zasadzie nigdy nie byłam fanką łączenia muzyki rockowej z bluesem czy soulem, to dzięki temu, że na albumie „Loud Hailer” zostało to zrobione w tak umiejętny i przyjemny dla ucha sposób sprawia, że słucha się go z niebywałą przyjemnością. Polecam. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz