Podziwiam
ludzi, którzy mimo wieku i osiągniętej pozycji w dalszym ciągu działają,
czerpiąc ze swojej pracy satysfakcję, a jej efektami dając radość także innym. Pisząc
te słowa mam na myśli gitarzystę Jeffa Becka, który mimo swoich 73 lat i niezaprzeczalnego statusu w świecie muzyki
rockowej (i nie tylko) nieustannie koncertuje i tworzy nowe albumy.
Ostatni
z nich wydany w 2016 roku longplay zatytułowany „Loud Hailer” wypełniony jest
muzyką świeżą i pełną energii, na co wpływ miały dwie młode kobiety –
gitarzystka Carmen Vandenberg i wokalistka Rosie Bones współpracujące z
Beckiem w czasie jego tworzenia.
Efektem
tej współpracy jest jedenaście kompozycji o bluesowo i soulowo brzmiących
melodiach doskonale komponujących się z momentami delikatnymi, w innym
miejscach zaś zupełnie drapieżnymi gitarowymi riffami autorstwa Becka. A
słyszymy je już w otwierającym całość
utworze „The Revolution Will Be Televised” będącym swoistą, mocno opartą na
perkusyjnym rytmie rozgrzewką przed kolejnymi pozycjami. Rytmiczny motyw
przewodni jest także charakterystycznym elementem kompozycji zatytułowanej
„Live in the Dark”, w której próbkę swoich możliwości zaprezentowała obdarzona
ciekawą barwą głosu wokalistka Rosie
Bones.
O
tym, jak utalentowana jest ta dziewczyna przekonać możemy się już kilka minut
później, kiedy na tle stonowanej gitarowej melodii śpiewa skłaniającą do
refleksji kompozycję „Scared for the Children”, a także kołysze nas w
bluesowym „Shame”.
W
zasadzie nie jestem fanką damskich wokali, jednak wystarczyło kilkukrotne
przesłuchanie pozycji takich jak zmieniający nastroje „The Ballad of the Jersey
Wives”, czy niesamowicie szybko wpadający w ucho „O.I.L (Can’t Get Enough
of That Sticky)” by docenić możliwości wybranki Becka na stanowisko wokalistki,
czyli Rosie Bones.
Choć
odgrywa ona ważną rolę w muzyce wypełniającej album „Loud Hailer”,
najistotniejszą osobą pozostaje w dalszym ciągu jego główny twórca czyli Jeff
Beck mający na (niemal) wyłączność dwie pozycje na płycie. Mowa tu o drapiącym
(trochę drażniącym nawet) „Pull It” i krótkim, rzewnym utworze „Edna”.
Świetnych
gitarowych riffów nie zabrakło także w bardzo współczesnym „Right Now”,
ciekawie zaaranżowanym „Thugs Club” z instrumentem Becka nieśmiało grającym w tle,
by po chwili pojawić się w pełnej krasie dźwięków oraz w idealnie
nadającym się na zakończenie krążka stonowanym „Shrine”.
Album
„Loud Hailer” to jedenasta pozycja w „solowej” dyskografii Jeffa Becka, dla
mnie jednak jest to pierwszy longplay gitarzysty, który, nie ukrywam, bez
reszty mnie oczarował. Chociaż w zasadzie nigdy nie byłam fanką łączenia muzyki
rockowej z bluesem czy soulem, to dzięki temu, że na albumie „Loud Hailer”
zostało to zrobione w tak umiejętny i przyjemny dla ucha sposób sprawia, że
słucha się go z niebywałą przyjemnością. Polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz