Każdy z nas zna utwory, do których
odsłuchiwania publicznie nie przyznałby się nawet na najgorszych torturach. Ja
jednak zdecydowałam się podzielić moimi muzycznymi guilty pleasures.
Do moich najwstydliwszych guilty
pleasures zaliczam zdecydowanie upodobanie do boysbandów, których może nie
słucham namiętnie i cały czas, ale od czasu do czasu ich muzyka pojawia się w
moich słuchawkach.
Najstarszy utwór, dawniej słuchany, aż
do znudzenia to „Pray” Take That w wersji koncertowej z Manchesteru.
Kolejny boysbandowy utwór to „Permanent Stain” Backstreet Boys, z bardzo energicznym rytmem.
Niezwykle wdzięcznym utworem jest
kompozycja nagrana 20 lat temu przez braci Hanson, a nosząca bardzo wiele
mówiący tytuł MmmBop”.
Przyznając się do muzycznych słabostek
nie mogę pominąć latynoskich wokalistów, czyli Rickiego Martina, którego
„Vuelve” to zupełnie niezły utwór.
A już od pierwszego usłyszenia zdradzałam
dziwną słabość do utworu „Hero” Enrique Iglesiasa, która niestety nie przeszła
mi do dziś.
Mój sentyment do piosenki „Nie
zmieniajmy nic” związany jest (taką mam nadzieję) z uwielbianym za młodzieńczych
czasów Kubą Molędą tworzącym w tym utworze duet z Ewą Farną.
Przyznaję się, że od czasu do czasu
zdarza mi się także odtwarzać utwór „Marry You” Bruno Marsa i jest coś w tej
piosence, że człowiek ma ochotę jej słuchać.
Od dawna już nie oglądam Eurowizji, ale
w 2014 roku trafiłam akurat na transmisję w telewizji i piosenka reprezentanta
Danii Basima „Cliche Love Song” do tego stopnia wpadła mi w ucho, że od tego
czasu przesłuchałam ją już niejeden raz.
A jakie są Wasze muzyczne guilty pleasures? Zapraszam do komentowania.
Grafika: https://www.annamasonart.com/the-guilty-pleasure-thats-key-to-my-painting-success/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz