środa, 19 grudnia 2018

3 Doors Down „Us and the Night” (recenzja)


Przykładem kolejnego zespołu, do którego początkowo ciężko było mi się przekonać jest amerykańska grupa 3 Doors Down na rynku muzycznym funkcjonująca od 1996 roku. Zespół na swoim fonograficznym koncie ma już sześć albumów studyjnych, a najmłodszym z nich jest wydany w marcu 2016 roku longplay zatytułowany „Us and the Night”.

Opublikowany po najdłuższej przerwie (5 lat od ukazania się poprzedniego albumu – „Time of My Life”) z dwoma nowymi muzykami – Chetem Robertsem (gitara prowadząca) i Justinem Biltonenem (gitara basowa) longplay „Us and the Night” skutecznie przyciąga uwagę dzięki swojej melodyjności, która wyróżnia przede wszystkim wybrany jako singiel, a zarazem rozpoczynający całość „The Broken”, urozmaicony wokalizami „Believe It” czy choćby tytułowy utwór albumu oparty na chwytliwym refrenie „Us and the Night”.
Dzięki temu właśnie elementowi, czyli przebojowym refrenom, zespół 3 Doors Down zdaje się wynagradzać fanom długi czas oczekiwania na nowe wydawnictwo. Efektem tych starań jest powstanie kompozycji o oryginalnym brzmieniu – "In the Dark” oraz ożywczych aranżacjach „Living in Your Hell”.
Na plus grupie 3 Doors Down zaliczyć także trzeba wykorzystanie gitar akustycznych, za których partie odpowiedzialni w zespole są Chet Roberts i Chris Henderson, a stanowią one podstawę brzmienia dynamicznego „I Don’t Wanna Know” i balladowego, zaśpiewanego bardzo delikatnie „Pieces of Me”. Gitary akustyczne pojawiają się w innych kompozycjach, gdzie harmonijnie skomponowane zostały z dźwiękiem instrumentów klawiszowych, a efekt tego słyszymy w stopniowo rozwijającym swoje brzmienie „Inside of Me” oraz zamykającym zestaw utworów nastrojowo kołyszącym „Fell from the Moon”.
Muzycy 3 Doors Down na swoim szóstym longplayu postawili także na rytm budujący ciężar, a zarazem dynamikę singlowego „Still Alive”, a „Love is a Lie” nadający z kolei wyrazistego charakteru podsyconego melodyjnym sposobem śpiewania Brada Arnolda.

Album „Us and the Night” to całość składająca się z elementów zdecydowanie przyciągających uwagę, a jedynym, co można mu zarzucić, to jego długość nieprzekraczająca czterdziestu minut, co pozostawia słuchacza z pewnym muzycznym niedosytem. Mimo tego mankamentu longplay jest godny wielokrotnego wysłuchania. Polecam. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz