środa, 20 stycznia 2016

Revolution Saints „Revolution Saints” (recenzja)


Revolution Saints to amerykańska supergrupa, w której skład wchodzą muzycy Jack Blades (Night Ranger, Damn Yankees, Shaw Blades), Deen Castronovo (Journey, Ozzy Osbourne, Bad English, Hardline) i Doug Aldrich (Whitesnake, Dio, Lion, Bad Moon Rising, Burning Rain). Powstały w 2014 roku zespół ma na swoim koncie jeden długogrający album wydany w lutym 2015 roku. Płyta ukazała się nakładem wytwórni Frontiers Records, a wyprodukowana została przy współpracy z Alessandro Del Vecchio.

Pierwsze co rzuca się w ucho podczas słuchania tego albumu to wokal, i to wokal naprawdę dobry – melodyjny, o przyjemnej, lekko zachrypniętej barwie, ekspresyjnie używany, którego właścicielem jest Deen Castronovo będący zarazem perkusistą grupy. Castronovo z lekkością i swobodą poczyna sobie przed mikrofonem, wspomagany delikatnie przez Jacka Bladesa - basistę, który jako równorzędny wokalista wystąpił w utworach Turm Back Time i Way to the Sun.
Mimo, że trzeci członek zespołu – Doug Aldrich – milczy (jak zaklęty) jego obecność jest uzasadniona i podkreślona przez wyraziste, bardzo chwytliwe partie gitarowe, dzięki którym muzyka Revolution Saints nabiera jeszcze więcej melodyjności – jak na przykład w Dream On – z dynamicznym tempem i (wręcz) przebojowym rytmem.
Ale przebojowy rytm to nie wszystko bo „Revolution Saints" to też piękne, trafiające prosto do serca ballady, jak choćby zamykające album (w wersji podstawowej) In The Name of The Father (Fernando’s Song) – delikatne, smutne, a jednak kojące – idealne do posłuchania po męczącym dniu.
Jako dopełnienie całości wspomnieć należy o gościach – Arnel Pineda wsparł wokalnie Deena Castronovo w You’re Not Alone, natomiast Neal Schon użyczył swojej gitary w Way to the Sun.

„Revolution Saints” jest dla mnie albumem doskonałym, na który (chyba podświadomie) czekałam od czasu usłyszenia starych albumów Whitesnake, kiedy to zamarzyła mi się właśnie taka płyta z dynamicznymi gitarowymi utworami, pięknymi balladami, ekspresyjnym, naładowanym emocjami wokalem i takie właśnie jest dzieło amerykańskiej supergrupy, które z czystym sumieniem mogę polecić miłośnikom rockowej muzyki – spróbujcie, gwarantuje uzależnienie.


PS. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to pierwszy i ostatni album tej grupy, której muzyka jest jak powiew świeżego powietrza dla rocka, a tego nigdy dość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz