Z
nowymi albumami jest zazwyczaj tak, że wiążą się z nimi mieszane uczucia – od
niecierpliwego oczekiwania na datę premiery, przez euforię podczas pierwszego
przesłuchania, aż po refleksyjną zadumę nad treścią tego, co zostało nam
zaserwowane.
Dokładnie
takie uczucia towarzyszyły mi, kiedy w Internecie pojawiły się informacje, że
moi ulubieni Brytyjczycy zabrali się do pracy nad swoim, siódmym już
wydawnictwem długogrającym.
I
tak w czerwcu 2015 roku w ręce zniecierpliwionych fanów, których apetyty były
dodatkowo rozbudzane przez wypowiedzi muzyków i publikowane, bardziej lub mniej
oficjalnie, fragmenty utworów, trafił album Drones, rozpoczynający się od
mocnego wstępu w postaci Dead Inside, w którym zaczyna się rysować koncepcja
albumu, a zadziorne gitary i pełen emocji wokal Matta Bellamy’ego wprowadzają
nas w nastrój tego mocno rockowego dzieła. Następnie Psycho, hipnotyzujący
nas rytmiczną melodią mającą zawładnąć naszymi umysłami podobnie jak bohaterem,
przechodzącym istne pranie mózgu mające zmienić go w ludzkiego drona. Nieco
łagodniejsze instrumentalnie jest błaganie o miłosierdzie – Mercy, które nie
jest jednak pozbawione dynamicznych gitar, doskonale współgrających z
klawiszowymi i syntezatorowymi wstawkami. Reapers zaś to przesterowane
gitary, niezwykle przyjemnie „drapiące” ucho słuchacza i odbierający
nadzieję tekst porównujący ludzi do sterowanych pionków przeznaczonych na
stracenie. Swoistym rodzajem spowiedzi bohatera, prowadzącej do stopniowego
wyzwolenia jest The Handler oparty na burzliwej basowej melodii i
przesterowanym wokalu. Uwolniony spod władzy oprawców podmiot liryczny jako
zbieg zapowiada koniec kontroli umysłów w Defector, jednak pewność siebie
gdzieś znika i w Revolt bardzo melodyjnym, z przejmującą gitarową
solówką, nasz bohater wątpi w swoje możliwości walki z bezlitosnymi maszynami,
ale jest coś co pozwala zachować iskrę nadziei, a jest to miłość, która
umożliwia przezwyciężenie wszelkiego zła, a której gloryfikacją jest
przejmujący Aftermath oparty na pięknej smyczkowej melodii i przepełnionym
emocjami wokalu. Nie mniej nastrojowy jest The Globalist ponad
dziesięciominutowy utwór będący podsumowaniem albumu, w którym bohater robi
rachunek sumienia, tłumacząc się jedynie pragnieniem bycia kochanym.
Drones
to zdecydowanie album kompletny, konsekwentnie prowadzący nas przez skrajne nastroje
za sprawą dynamicznie zmieniającej się muzyki i dopełniających całości
zaangażowanych wokali Bellamy’ego. Intrygująca jest także wiadomość, że album
mógłby stać się podstawą dla musicalu opartego na koncepcji longplay’a
Brytyjczyków, ale na razie na ten temat cicho-sza. Słuchajmy, polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz