środa, 14 listopada 2018

„Bohemian Rhapsody” (recenzja filmu)


Ten, kto chociaż raz miał okazję zobaczyć Freddiego Mercury na scenie lub koncertowym nagraniu, nie odmówi mu charyzmy, perfekcyjnej umiejętności nawiązywania kontaktu z publicznością, a przede wszystkim talentu wokalnego. Po obejrzeniu filmu „Bohemian Rhapsody” ten opis warto uzupełnić o niemal podstawowe stwierdzenie, a mianowicie Freddie obok bycia kochanym przez miliony fanów na świecie showmanem był przede wszystkim człowiekiem.

To prawda, że człowiekiem wyjątkowym, kochającym muzykę i przez większość swojego życia dającym tego dowód w postaci albumów tworzonych z pozostałymi członkami Queen, znającym swoją wartość, a przy tym nawet trochę zuchwałym, czy w końcu zdeterminowanym by realizować swoje marzenia, ale ostatecznie wrażliwym i spragnionym ciepła i miłości przyjaciół, co czyni go tak bliskim nam, zwyczajnym śmiertelnikom.
Na sposób, w jaki oddana została sylwetka wokalisty Queen wpływ, poza scenarzystą i pozostałymi członkami grupy miał wcielający się w rolę Freddiego amerykański aktor Rami Malek, którego fizyczne podobieństwo do pierwowzoru okazało się znaczącym atutem, ponadto odtwórca roli Mercury’ego został bardzo dobrze przygotowany do postawionego przed nim zadania, bezbłędnie oddając charakterystyczny styl frontmana Queen.
Pochwały należą się także i pozostałym aktorom – odtwórcom ról poszczególnych członków formacji, a są to Joseph Mazzello jako John Deacon, Ben Hardy jako Roger Taylor i idealnie dobrany do roli Briana Maya – Gwinlym Lee. Dzięki ich kreacjom oglądanie „Bohemian Rhapsody” jest czystą przyjemnością, a momentami nawet można odnieść wrażenie, że patrzymy na nich samych – członków Queen opowiadających nam swoją historię.
Warto jednak pamiętać, że film nie do końca wierny jest rzeczywistości, a stanowi raczej luźne połączenie wydarzeń związanych z zespołem od momentu pierwszego spotkania muzyków z Freddiem aż do pamiętnego i określanego przez krytyków najlepszym rockowym koncertem w historii występu na Live Aid w 1985 roku.
Obok gry aktorskiej ważna w „Bohemian Rhapsody” jest oczywiście również muzyka doskonale uzupełniająca poszczególne sceny filmu – pojawia się tu więc utwór „Doing All Right” wykonywany przez zespół Smile tworzony przez Briana Maya, Rogera Taylora i Tima Staffella będący zalążkiem Queen, oraz przegląd największych i najbardziej rozpoznawalnych przebojów grupy – „Keep Yourself Alive”, „Love of My Life”, którego proces tworzenia w bardzo wzruszający sposób zaprezentowany został przez Ramiego Maleka, „We Will Rock You”, „Another One Bites the Dust”, czy w końcu tytułowy „Bohemian Rhapsody” ukazujący perfekcjonizm i dążenie do zrealizowania swojej wizji utworu przez Freddiego.
Wszystkie te elementy łączą się w fabułę, która bawi, wzrusza i zdecydowanie nie pozwala pozostać obojętnym dla historii życia charyzmatycznego Freddiego Mercury i losów współtworzonego z Brianem Mayem, Rogerem Taylorem i Johnem Deaconem zespołu Queen. Polecam. 


1 komentarz: