środa, 28 listopada 2018

Muse „Simulation Theory” (recenzja)


Mimo tego, że o istnieniu zespołu Muse dowiedziałam sie dopiero w 2009 roku, kiedy ukazał się piąty jego album zatytułowany „The Resistance”, to tak jak w przypadku innych grup zapoznałam się z poprzedzającymi go wydawnictwami i na bieżąco śledziłam nowe longplaye tworzone przez trójkę muzyków. I tym, co z całą pewnością można o nich powiedzieć jest to, że w dyskografii Muse nie znajdziemy dwóch takich samych albumów. A doskonałym tego dowodem jest najnowsze dzieło Anglików noszące tytuł „Simulation Theory”, które swoją premierę miało 9 listopada 2018 roku.

Tym razem zespół wydając ósmy już album sięgnął do popularnej w latach 80-tych muzyki syntezatorowej czerpiąc z bogactwa tego stylu pełnymi garściami, co jak podejrzewam, nie wszystkim wielbicielom grupy przypadnie do gustu.
Sam longplay jako całość powstawał w dość nietypowy sposób, bowiem członkowie Muse skupili się  na tworzeniu pojedynczych utworów, które tuż po nagraniu publikowane były w mediach i w serwisie YouTube. Za sprawą takiego podejścia pierwszy z singli, utwór „Dig Down” wraz z towarzyszącym mu teledyskiem usłyszeliśmy i zobaczyliśmy szesnaście miesięcy przed premierą całego albumu – w maju 2017 roku.
Kolejnym reprezentantem „Simulation Theory” został chyba najbardziej wpasowujący się w styl Muse utwór „Thought Contagion” o którym wspominałam już w jego recenzji na blogu łączący basowy motyw  i gitarowo-klawiszową melodię. A mój apetyt na ósme wydawnictwo Muse zdecydowanie zaostrzyła kolejna kompozycja zaprezentowana przez zespół – „Something Human” wyróżniająca się za sprawą aranżacji powstałej z wykorzystaniem dźwięków gitary akustycznej. Natomiast ostatnim utworem, jaki usłyszeliśmy jeszcze przed poznaniem całości był „The Dark Side” opatrzony oczywiście teledyskiem, ale przy tym będący najmniej ciekawym z tej czwórki. A to ze względu na dość monotonny rytm i syntezatorowy podkład, którego nie urozmaiciła nawet (zagrana bez polotu) solówka gitarowa.
Podobnie rzecz ma się z innymi utworami – drapiącymi (i drażniącymi) nienaturalnymi dźwiękami stanowiącymi przeważającą część rozpoczynającego album „Algotithm”, przetaczającymi się przez „Blokades” mający jednak coś z dawnego stylu Muse, czy w końcu przybierającymi wręcz kosmiczny charakter w „The Void”.
O ile jednak do wplatania syntezatorowych dźwięków w melodie swoich kompozycji zespół Muse przyzwyczaił nas już za sprawą swoich poprzednich albumów, to postanowił chyba wznieść się jeszcze wyżej na skali adaptowania nietypowych dla swojej twórczości gatunków muzycznych i na „Simulation Theory” znalazły się dubstepowe „Propaganda”, kojarzący się z muzyką arabską (za sprawą sposobu śpiewania Matta Bellamy), a przez to nieco trudny do strawienia „Break it to Me”, a także puszczający oko do muzyki popowej „Get up and Fight”.
Dopełnieniem tej, jakże różnorodnej całości jest utwór, który zdecydowanie najszybciej przypadł mi do gustu dzięki swojej oryginalnej aranżacji wzbogaconej o jakże wdzięczne wokalizy w wykonaniu basisty Chrisa Wolstenholme’a czyli „Pressure”.

Zespół Muse, jak już kiedyś wspominałam jest grupą wzbudzającą swoją twórczością skrajne emocje, a przy tym nie bojącą się sięgać po niewykorzystywane wcześniej gatunki i style. Za tą właśnie odwagę i chęć poszerzania własnych, jak i naszych (fanów) horyzontów muzycznych należy się członkom formacji zdecydowany plus, co jednak nie zmienia faktu, że album „Simulation Theory” może okazać się dla niektórych trudnym w odbiorze dziełem. Ja jednak polecam, bo warto to sprawdzić na własnych uszach. 


Okładka:  https://en.wikipedia.org/wiki/Simulation_Theory_(album)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz