Polskie
przysłowie jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził w niemałym
stopniu odnosi się do zespołów/solistów tworzących muzykę. Ciężko jest bowiem
zadowolić fanów oczekujących wciąż nowych, oryginalnych rozwiązań w twórczości
swoich idoli.
Z
zadaniem tym zupełnie nieźle radzą sobie członkowie amerykańskiej formacji
Black Stone Cherry, autorzy szóstego już albumu zatytułowanego „Family Tree”,
który swoją premierę miał 20 kwietnia 2018 roku.
W
całości samodzielnie przez muzyków Black Stone Cherry wyprodukowany longplay
składa się z trzynastu utworów utrzymanych w charakterystycznym dla
zespołu stylu łączącym gitarowy rock z elementami muzyki country, stanowiący
element rozpoznawalny tej grupy.
Mimo
to w porównaniu do poprzedniego albumu, wydanego przed dwoma laty „Kentucky”,
najświeższe dzieło Amerykanów nie jest tak łatwe w odbiorze. Co prawda nie
zabrakło tu melodyjnych utworów – otwierający zestawienie „Bad Habit”,
wypełniony ciekawymi gitarowymi riffami „Burnin’”, czy rytmiczny „I Need a
Woman”, to nie są one aż tak chwytliwe, jak te stworzone przez zespół na
poprzednie płyty.
W
zasadzie nic nie można zarzucić także aranżacjom poszczególnych pozycji
skupionym przede wszystkim na gitarowych melodiach wzbogaconych
klawiszowymi partiami w przypadku „New Kinda Feelin’”, dźwiękiem dzwonków w
ciężkim „You Got the Blues”, a także podkreślającemu linię perkusji „Carry Me
on Down the Road”.
Kompozycje
znajdujące się na albumie „Family Tree” są też świetnie zaśpiewane – Chris Robertson
jak zwykle umiejętnie zaprezentował warstwę liryczną urzekając szczególnie w
nastrojowym „My Last Breath”, zadziornym „James Brown”, a także w „Dancin’ in
the Dark” w którym stworzył wokalny duet ze znanym z zespołów The Allman
Brothers Band i Gov’t Mule Warrenem Haynesem.
Wszystko
to zaliczyć można na plus dla szóstego w dyskografii Black Stone Cherry albumu,
jednak mimo wielokrotnego już przesłuchania wciąż nie jestem do niego w pełni
przekonana. A to przede wszystkim dlatego, że mimo wspomnianej już melodyjności
poszczególnych kompozycji brak im dynamiki, a ciekawe gitarowe riffy w dalszym
ciągu mizernie przyciągają uwagę. Nie do końca trafionym pomysłem było także
zaangażowanie damskiego chórku zastępującego momentami członków zespołu – Bena Wellsa,
Jona Lawhona i Johna Freda Younga w tworzeniu harmonii wokalnych, które w
wykonaniu kolegów Robertsona zdecydowanie lepiej wpisują się w stylistykę
muzyki Black Stone Cherry.
Nie
można zaprzeczyć, że album „Family Tree” jest solidną porcją gitarowej rockowej
muzyki, brakuje jej jednak świeżości i oryginalności, jakiej można byłoby
oczekiwać po nowym longplayu grupy Black
Stone Cherry. Mimo to nie wątpię, że przypadnie on do gustu niejednemu fanowi
formacji. Posłuchać nie zaszkodzi.
Okładka: https://en.wikipedia.org/wiki/Family_Tree_(Black_Stone_Cherry_album)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz