środa, 16 maja 2018

Black Stone Cherry „Family Tree” (recenzja)


Polskie przysłowie jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził w niemałym stopniu odnosi się do zespołów/solistów tworzących muzykę. Ciężko jest bowiem zadowolić fanów oczekujących wciąż nowych, oryginalnych rozwiązań w twórczości swoich idoli.
Z zadaniem tym zupełnie nieźle radzą sobie członkowie amerykańskiej formacji Black Stone Cherry, autorzy szóstego już albumu zatytułowanego „Family Tree”, który swoją premierę miał 20 kwietnia 2018 roku.
W całości samodzielnie przez muzyków Black Stone Cherry wyprodukowany longplay składa się z trzynastu utworów utrzymanych w charakterystycznym dla zespołu stylu łączącym gitarowy rock z elementami muzyki country, stanowiący element rozpoznawalny tej grupy.
Mimo to w porównaniu do poprzedniego albumu, wydanego przed dwoma laty „Kentucky”, najświeższe dzieło Amerykanów nie jest tak łatwe w odbiorze. Co prawda nie zabrakło tu melodyjnych utworów – otwierający zestawienie „Bad Habit”, wypełniony ciekawymi gitarowymi riffami „Burnin’”, czy rytmiczny „I Need a Woman”, to nie są one aż tak chwytliwe, jak te stworzone przez zespół na poprzednie płyty.
W zasadzie nic nie można zarzucić także aranżacjom poszczególnych pozycji skupionym przede wszystkim na gitarowych melodiach wzbogaconych klawiszowymi partiami w przypadku „New Kinda Feelin’”, dźwiękiem dzwonków w ciężkim „You Got the Blues”, a także podkreślającemu linię perkusji „Carry Me on Down the Road”.
Kompozycje znajdujące się na albumie „Family Tree” są też świetnie zaśpiewane – Chris Robertson jak zwykle umiejętnie zaprezentował warstwę liryczną urzekając szczególnie w nastrojowym „My Last Breath”, zadziornym „James Brown”, a także w „Dancin’ in the Dark” w którym stworzył wokalny duet ze znanym z zespołów The Allman Brothers Band i Gov’t Mule Warrenem Haynesem.
Wszystko to zaliczyć można na plus dla szóstego w dyskografii Black Stone Cherry albumu, jednak mimo wielokrotnego już przesłuchania wciąż nie jestem do niego w pełni przekonana. A to przede wszystkim dlatego, że mimo wspomnianej już melodyjności poszczególnych kompozycji brak im dynamiki, a ciekawe gitarowe riffy w dalszym ciągu mizernie przyciągają uwagę. Nie do końca trafionym pomysłem było także zaangażowanie damskiego chórku zastępującego momentami członków zespołu – Bena Wellsa, Jona Lawhona i Johna Freda Younga w tworzeniu harmonii wokalnych, które w wykonaniu kolegów Robertsona zdecydowanie lepiej wpisują się w stylistykę muzyki Black Stone Cherry.


Nie można zaprzeczyć, że album „Family Tree” jest solidną porcją gitarowej rockowej muzyki, brakuje jej jednak świeżości i oryginalności, jakiej można byłoby oczekiwać po nowym longplayu  grupy Black Stone Cherry. Mimo to nie wątpię, że przypadnie on do gustu niejednemu fanowi formacji. Posłuchać nie zaszkodzi.  


Okładka:  https://en.wikipedia.org/wiki/Family_Tree_(Black_Stone_Cherry_album)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz