Jakoś
nie miałam większej ochoty, żeby to pisać, ale jak do tej pory przeważająca
większość zamieszczonych przeze mnie recenzji jest pozytywna, więc chyba czas
trochę to zmienić. I nie jest to tekst stworzony z konieczności krytykowania
czegokolwiek, ale jakoś tak samo wyszło…
Już
kiedy wydali swój poprzedni album Demon, zastanawiałam się czy muzyka Gazpacho
stanie się kiedyś tak zwaną „sztuką dla sztuki”, na tyle mało komunikatywną, że
przestanie do mnie docierać i zaskakiwać. Broniłam nawet tego albumu w
rozmowie z inną fanką dokonań zespołu, stojąc na pozycji sympatyczki tego
longplay’a. Ale niestety, to do czego nieuchronnie się zbliżali w końcu stało
się faktem i Molok – najmłodsze wydawnictwo Norwegów nie poruszyło we mnie
niestety niemal żadnej „struny”.
Melancholijnie
jest już od pierwszej kompozycji Park Bench, której monotonna melodia i sposób
śpiewania wokalisty Jana Henrika Ohme’a nie ubarwiły nawet partie skrzypiec
niezawodnego Mikaela Krømera. Równie senna jest kolejna pozycja – The Masters Voice – dla
mnie osobiście mogąca być kontynuacją pierwszego utworu, tak niewiele się od
niego różni. Nieco więcej życia, przynajmniej w warstwie dźwięków ma Bela Kiss,
choć ponarzekać z kolei można na podobieństwo do The Wizard of Altai Mountains
z poprzedniego wydawnictwa zespołu – Demon. Także początek Know Your Time jest
jakby znajomy, choć tutaj nieco więcej emocji ma na szczęście głos wokalisty. W
zasadzie jedynym utworem, który na dłużej zapadł mi w pamięć i byłam nawet w
stanie zanucić go sobie był Choir Of Ancestors, a to za sprawą melodyjnego
damskiego wokalu. Kolejną pozycję – ABC zaliczam niestety do tych monotonnych i
nie wyróżniających się, podobnie jak pozbawiony warstwy lirycznej, a oparty
jedynie na wokalizach Algorithm. Ospale snuje się także Alarm z doniosłą
alarmującą partią klawiszy. Bardzo osobliwym utworem jest natomiast finałowa
kompozycja Molok Rising wzbogacona o dźwięki instrumentów pochodzących z epoki kamienia,
które nigdy wcześniej nie zostały zarejestrowane na żadnej płycie.
Mimo
takich innowacyjnych rozwiązań, album Molok jako całość niestety nie grzeszy
oryginalnością, niemal każdej z pozycji moglibyśmy z łatwością przyporządkować
utwór co najmniej podobny z wcześniejszych dokonań zespołu. Kolejnym zarzutem
jest mała komunikatywność muzyki, która zamiast zaskakiwać i poruszać jedynie
nudzi beznamiętnie snując się w eterze. Obawiam się więc, że Molok nie zagości
już więcej w moim odtwarzaczu, choć przyznaję dałam mu niejedną szansę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz