środa, 6 lipca 2016

Gazpacho „Molok” (recenzja)


Jakoś nie miałam większej ochoty, żeby to pisać, ale jak do tej pory przeważająca większość zamieszczonych przeze mnie recenzji jest pozytywna, więc chyba czas trochę to zmienić. I nie jest to tekst stworzony z konieczności krytykowania czegokolwiek, ale jakoś tak samo wyszło…
Już kiedy wydali swój poprzedni album Demon, zastanawiałam się czy muzyka Gazpacho stanie się kiedyś tak zwaną „sztuką dla sztuki”, na tyle mało komunikatywną, że przestanie do mnie docierać i zaskakiwać. Broniłam nawet tego albumu w rozmowie z inną fanką dokonań zespołu, stojąc na pozycji sympatyczki tego longplay’a. Ale niestety, to do czego nieuchronnie się zbliżali w końcu stało się faktem i Molok – najmłodsze wydawnictwo Norwegów nie poruszyło we mnie niestety niemal żadnej „struny”.
Melancholijnie jest już od pierwszej kompozycji Park Bench, której monotonna melodia i sposób śpiewania wokalisty Jana Henrika Ohme’a nie ubarwiły nawet partie skrzypiec niezawodnego Mikaela Krømera. Równie senna jest kolejna pozycja – The Masters Voice – dla mnie osobiście mogąca być kontynuacją pierwszego utworu, tak niewiele się od niego różni. Nieco więcej życia, przynajmniej w warstwie dźwięków ma Bela Kiss, choć ponarzekać z kolei można na podobieństwo do The Wizard of Altai Mountains z poprzedniego wydawnictwa zespołu – Demon. Także początek Know Your Time jest jakby znajomy, choć tutaj nieco więcej emocji ma na szczęście głos wokalisty. W zasadzie jedynym utworem, który na dłużej zapadł mi w pamięć i byłam nawet w stanie zanucić go sobie był Choir Of Ancestors, a to za sprawą melodyjnego damskiego wokalu. Kolejną pozycję – ABC zaliczam niestety do tych monotonnych i nie wyróżniających się, podobnie jak pozbawiony warstwy lirycznej, a oparty jedynie na wokalizach Algorithm. Ospale snuje się także Alarm z doniosłą alarmującą partią klawiszy. Bardzo osobliwym utworem jest natomiast finałowa kompozycja Molok Rising wzbogacona o dźwięki instrumentów pochodzących z epoki kamienia, które nigdy wcześniej nie zostały zarejestrowane na żadnej płycie.
Mimo takich innowacyjnych rozwiązań, album Molok jako całość niestety nie grzeszy oryginalnością, niemal każdej z pozycji moglibyśmy z łatwością przyporządkować utwór co najmniej podobny z wcześniejszych dokonań zespołu. Kolejnym zarzutem jest mała komunikatywność muzyki, która zamiast zaskakiwać i poruszać jedynie nudzi beznamiętnie snując się w eterze. Obawiam się więc, że Molok nie zagości już więcej w moim odtwarzaczu, choć przyznaję dałam mu niejedną szansę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz