środa, 8 marca 2017

Shinedown „Amaryllis” (recenzja)


Jednym z zespołów, który lubię nieco bardziej niż pozostałe i na bieżąco śledzę jego dokonania jest amerykańska grupa Shinedown. Formacja funkcjonująca nieprzerwanie od 2001 roku mimo zmian personalnych i różnych problemów poszczególnych jej członków (m.in. uzależnienie wokalisty od narkotyków) ma na swoim koncie pięć albumów długogrających, przy czym Amaryllis, wydany w 2012 roku zaliczam do zdecydowanie ulubionych.

Amarylis to moim zdaniem kompletny album, będący idealnym połączeniem intensywnie rockowych, zbudowanych na ciężkich riffach utworów, jak w przypadku rozpoczynającego całość Adrenaline, osadzonego na potężnym rytmie Enemies, czy żwawo przetaczającego się Nowhere Kids z delikatnymi, melodyjnymi kompozycjami doskonale wyważającymi całość – pięknie zaaranżowany utwór tytułowy Amaryllis, świetnie sprawdzający się podczas koncertów Unity, a także niezwykle emocjonalnie zaśpiewany Miracle.
Ekspresja wokalna to, przyznać trzeba, jedna z cech przypisywanych wokaliście zespołu Shinedown – Brentowi Smithowi, będącemu niezwykle zaangażowanym w to, co robi na co dzień, czyli tworzenie muzyki i koncertowanie. Longplay Amaryllis jest tego doskonałym dowodem, a jako przykład wymienić można utwór I’ll Follow You, w którym przepełniony emocjami wokal Smitha doskonale harmonizuje się z urzekającą melodią. Ciekawa barwa głosu wokalisty bardzo dobrze wyeksponowana została natomiast w będącej ostatnią pozycją albumu, bardzo ciekawie zaaranżowanej kompozycji Through the Ghost. Nie mniej interesujące są także i pozostałe utwory tworzące longplay Amaryllis – dynamiczny, pełen sprzeciwu Bully, w którym swoje umiejętności szeroko zaprezentował gitarzysta zespołu Zach Myers, oparty na równie dynamicznych riffach For My Sake, porywający ożywczym rytmem My Name (Wearing Me Out) czy z przepychem zinstrumentyzowany, niezwykle barwny melodyjnie I’m Not Alright.
Amaryllis stylistycznie zdecydowanie różni się od wcześniejszych albumów nagranych przez grupę Shinedown, co nie każdemu fanowi zespołu może przypaść do gustu. Moim zdaniem jednak, zaproponowane przez Amerykanów zgrabne połączenie bardzo dobrze zaaranżowanych, delikatniejszych melodii ze zdecydowanymi, ciężkimi gitarowymi riffami świetnie sprawdza się w praktyce i stanowi interesującą mieszankę, której bardzo dobrze się słucha. Polecam.


1 komentarz: